Niepełnosprawny intelektualnie polski alpinista został oszukany na Węgrzech - tak działa siatka przemytnicza

Ludzie eskortowani są z powrotem na granicę, ale pieniądze, które dali przemytnikom, i tak przepadają / Fot. Police.hu
Ludzie eskortowani są z powrotem na granicę, ale pieniądze, które dali przemytnikom, i tak przepadają / Fot. Police.hu

Po kryzysie migracyjnym, który miał miejsce kilka lat temu, przemyt migrantów znów nabrał tempa. Policja codziennie odnotowuje dziesiątki zgłoszeń o próbach przemytu, które udaje się jej odeprzeć z mniejszym lub większym powodzeniem.

Straż graniczna robi wszystko, co w jej mocy, by odeprzeć uchodźców, którzy często próbują przedostać się do kraju siłą. Na Węgrzech pojawiła się ostatnio prawdziwa mafia migrantów - dobrze działające gangi przemytnicze rekrutują codziennie dziesiątki kierowców z Europy Wschodniej. Historia polskiego alpinisty zatrzymanego na Węgrzech pokazuje, że niemal każdy może wpaść w ogromne kłopoty, jeśli nie zachowa ostrożności.

Obietnica fałszywej pracy dla bezrobotnych

Bohaterem naszej opowieści jest pochodzący ze zwykłej rodziny, niekarany Dominik P., który przeżył swoje życie, mając przyzwoitą pracę. Przez ostatnie cztery lata 42-latek mieszkał w Berlinie, gdzie zarabiał na życie jako alpinista przemysłowy. Z powodu koronawirusa stracił jednak pracę, którą uważał za stabilną. W zeszłym roku, na polskim festiwalu muzyki elektronicznej, natknął się na wysokiego, blondwłosego Ukraińca, który przedstawił się jako Vladek i zaproponował mu pracę alpinisty w Wiedniu lub Budapeszcie za dzienną opłatę w wysokości około 300-400 euro. Kiedy w grudniu Dominik P. przyleciał do Wiednia w nadziei na nową pracę, nie przypuszczał, że wkrótce znajdzie się w węgierskim więzieniu. Gdy wysiadł z samolotu, czekał na niego Turek, który zaprowadził go do czarnej furgonetki na parkingu. W furgonetce było jeszcze trzech innych arabskich mężczyzn, co wzbudziło jego niepokój, ale "Vladek" uspokajał go przez telefon.

Niestety Dominik nie miał już pieniędzy na powrót do domu. W schronisku robotniczym zabrano mu dokumenty, twierdząc, że będą potrzebne w administracji, nigdy ich jednak nie odzyskał. Wieczorem 4 grudnia był już tak zdenerwowany, że nie powiedziano mu jeszcze nic o pracy, że wezwał odpowiedzialnego za niego Araba i powiedział, że chce opuścić budynek. Wtedy strażnik o złej twarzy przyparł go do muru i zagroził mu śmiercią. "Jeśli chcesz stąd kiedykolwiek wyjechać, zrobisz to, co ci każemy" - czytamy w raporcie uzyskanym przez Blikk, zawierającym treść zeznań złożonych przez Polaka na policji. Przestępcy powiedzieli mu też, że wiedzą, gdzie mieszka w Berlinie, a nawet znają adres jego matki, więc nie powinien robić nic głupiego.

Ukrywają ludzi wszędzie, gdzie się da, przemieszczając do sześćdziesięciu osób na godzinę / Fot. Police.hu
Ukrywają ludzi wszędzie, gdzie się da, przemieszczając do sześćdziesięciu osób na godzinę / Fot. Police.hu

Groźba śmierci usłyszana w lesie

- Wtedy uświadomiłem sobie, że mam duże kłopoty, ale nie wiedziałem nawet dokładnie, gdzie jestem. Nie znałem nikogo na Węgrzech i nie miałem odwagi zrobić niczego ze swoją sytuacją. Pewnego dnia wydarzenia nabrały tempa, dostałem samochód oraz specjalny telefon komórkowy. Arab powiedział mi, że wkrótce otrzymam instrukcje, co robić. Nawet wtedy nie było jasne, co się stanie - wspomina Dominik. W dniu, o którym mowa, zaczął jeździć ciężarówką. Wieczorem dotarł do pustego, zalesionego miejsca na południowej granicy Węgier. Nagle pojawiło się kilkadziesiąt osób, na czele których stał mężczyzna z Bliskiego Wschodu. W tym momencie zrozumiał, o co chodzi.

- Uchodźcy wsiedli do samochodu, a ja dałem do zrozumienia afgańskiemu oficerowi łącznikowemu, że nie chcę w tym uczestniczyć. Podał mi telefon, który miał przy sobie i usłyszałem głos Vladka, który powiedział, że jeśli chcę ujść z tego życiem, to będę ich woził tam, gdzie trzeba, i żebym pamiętał, że zawsze wiedzą, gdzie jestem. Kiedy tak stałem w tym ciemnym lesie, nie mając praktycznie nikogo, na kim mógłbym polegać w tej sytuacji, stres i zagrożenie sprawiły, że przestałem się opierać. Moim zamiarem było szybkie załatwienie sprawy. Chciałem uciec z pierwszą pensją, jaką dostanę - wyjaśnił.

Tak się jednak nie stało. Dominik i jego zmiennik Kamil O., który najprawdopodobniej również padł ofiarą oszustwa, zostali zatrzymani przez policję w Tárnok. W ciężarówce odkryto 36 migrantów. Od tego czasu mężczyzna korzysta z gościnności węgierskich więzień. Choć marzył o tym, żeby święta spędzić w domu, nie miał na co liczyć.

Policja toczy nierówną walkę z przemytnikami, których jest coraz więcej / Fotó: MTI/Donka Ferenc
Policja toczy nierówną walkę z przemytnikami, których jest coraz więcej / Fotó: MTI/Donka Ferenc

Każdy transport z Serbii to kolejne tysiące euro

Z oficjalnych dokumentów sprawy jasno wynika, że władzom udało się postawić przed sądem tylko trzy osoby: oprócz dwóch polskich kierowców aresztowano także Węgra, który brał udział w wynajmie samochodu. Naprawdę grube ryby, które za tym wszystkim stoją, pozostają niezidentyfikowane.

- Niestety, takich przypadków jest wiele. Mołdawscy, polscy i serbscy kierowcy są masowo zatrzymywani przez policję. Wiele osób zwabionych nadzieją na pracę zostaje oszukanych i zastraszonych. Z tła wyłania się ukraińsko-afgański krąg sprawców, którzy pozostają nieuchwytni dla władz. Ukraińcy rekrutują łatwą do oszukania siłę roboczą z Europy Wschodniej, a Afgańczycy sprowadzają uchodźców - powiedział naszej gazecie dr Dániel Tran, jeden z adwokatów broniących Polaka.

Mafia zazwyczaj pobiera od uchodźców opłatę w wysokości tysiąca euro, co daje około 13 milionów forintów za 36 osób. Przestępcy zarabiają ogromne pieniędze za każdy transport, nawet jeśli się on nie powiedzie. Po zatrzymaniu bowiem, migranci odsyłani są z powrotem na serbską granicę, gdzie znów będą musieli zapłacić za przejazd.

W tym konkretnym przypadku zagrożonego Polaka reprezentują dr György Kecser (na zdjęciu) i dr Dániel Tran.
W tym konkretnym przypadku zagrożonego Polaka reprezentują dr György Kecser (na zdjęciu) i dr Dániel Tran.

- Mimo że Dominik przyznaje się do winy, uważa się za ofiarę, dlatego nie zgodziliśmy się na wygórowane 8 lat, które prokuratura zaproponowała podczas spotkania przygotowawczego. Mój podopieczny jest niepełnosprawny intelektualnie, co potwierdzają dokumenty medyczne, a to sprawia, że łatwo nim manipulować i wywierać na niego wpływ. Co więcej, uważam, że upośledzenie ogranicza zdolność Dominika do oceny konsekwencji swoich działań. Zwróciliśmy się do sądu o powołanie biegłego z zakresu medycyny sądowej, który będzie mógł to potwierdzić w swojej opinii - dodał dr György Kecser, który regularnie reprezentuje przed węgierskim sądem Dominika i innych Polaków.

Pozostają w ukryciu

- Przywódcy gangów wyszukują potencjalnych partnerów biznesowych, inni ich werbują, a jeszcze inni organizują akcje. Jest to logicznie zorganizowany łańcuch, członkowie nie znają się osobiście, więc w przypadku niepowodzenia któregoś z nich, inni nie muszą się martwić - wyjaśnił István Gyarmati, ekspert ds. polityki bezpieczeństwa.

Oryginalny artykuł został opublikowany przez węgierską gazetę Blikk 13 listopada 2021 r. https://www.blikk.hu/aktualis/krimi/migrans-csempesz-maffia-halozat/xnqjccn

Ta strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka).

Kontynuując korzystanie ze strony, wyraża zgodę na używanie plików cookies.

Info

OK